Strony

1

2

3

6 stycznia 2017

Nieśmiertelni - Rozdział XIV


Nieśmiertelni - Rozdział XIV

Pairing: Kakuzu x Hidan



   - Nie wiem, nie wiem, nie w…! NIE WIEM!
   - Ależ wiesssz… Mógłbym dowiedzieć się tego ssszybciej, innymi sposobami, ale pytając ciebie, mogę też za każdy brak odpowiedzi zrealizować jakieśśś badanie… - rozbrzmiał głos pełen satysfakcji.
   Metaliczny zapach krwi zbyt drażnił jego nozdrza, by mógł rozpoznać coś innego niż ową ciecz.
   Obraz, który widział, i tak był rozmyty i niewyraźny, a właściwie doszedł do wniosku, że chyba nie widział rzeczywistości. W końcu zamrożone stopy powinny się rozpaść, rozkruszyć, gdy tylko ta osoba je czymś zmiażdżyła. Tylko tyle z tego, co zobaczył, zapamiętał, zanim przestał widzieć.
   Za plecami czuł szorstki, twardy, cholernie zimny materiał.
   Przez brak orientacji w otoczeniu, chciał zwymiotować. Mdliło go i okropne uczucie w brzuchu, gdy tylko pomyślał o tej części ciała, sprawiało, że nie mógł wytrzymać. Zastanawiał się, w jakiej właściwie był pozycji – czy leżał, czy się o coś opierał. Nie wiedział. Tak samo jak nie znał odpowiedzi na pytania, które mu zadawano. Przecież to z boskiej mocy, mocy Jashina, stał się Jego prawdziwym sługą. Nie znał tajników swego Boga. Ale ta osoba nie chciała słyszeć o żadnym Bogu.
   - Po razzz kolejny zzzadam pytanie – usłyszał.
   Świszczący, być może z powodu przebicia płuca, wdech i nieświadome napięcie mięśni były jedynymi reakcjami na to stwierdzenie.
   - Jak ssstałeś się nieśśśmiertelnym?
   - Jashin…
   Wtedy również głos został mu odebrany.
~*~
   W swoim długim, trzeba rzec, bardzo długim życiu widział wiele okropieństw, zboczeń, brudu czy tortur, a mimo tego wolałby wymazać z pamięci widok takiego Hidana.
   Przytłaczający odór krwi nawet w tak chłodnym pomieszczeniu objął go od razu, jakby było go tam już za dużo i przy otwarciu drzwi mógł się w końcu wydostać.
   Być może właśnie ten zapach spowodował, że chciał jak najprędzej się odsunąć, ale w miejscu zatrzymało go to, co zobaczył.
   Gdy wtedy go ujrzał, zaniemówił, a krew w nim kolejno zamarzła i zawrzała.
   Hidan z uniesionymi rękami oraz wbitymi w łokcie prętami został powieszony na ścianie. Niewysoko. Ale wystarczająco, żeby nie dotykał sinymi, zniekształconymi stopami podłogi. Była ona ubrudzona, jak i całe ciało jego partnera od miejsca, w którym przecięty został brzuch pod żebrami poziomą linią. Widział jego wnętrzności. Po oczach zostały tylko czarne oczodoły. W gardło też był wbity jeden z prętów. Z ust po brodzie i szyi oraz z miejsc, gdzie wcześniej były oczy, spływała powoli krew. Kątem oka zarejestrował, że wokół było mnóstwo próbek, słoików z substancjami i różne narzędzia.
   Ten widok przysłoniła mu przez parę chwil furia.
   Później wyciągał już tylko pręty z ciała jashinisty i niósł go do Sasoriego.

~*~

   - Ostatnio bardzo troskliwy się stałeś – jakże dowcipne słowa lidera sprawiły tylko, że spojrzał na niego spod przymrużonych ostrzegawczo oczu.
   - Nie graj idioty – odparł niskim tonem, prawie że warcząc, a jego sukcesem było dostrzeżenie, jak Pain posyła mu to samo spojrzenie, co Kakuzu moment wcześniej rudemu. – Sam widziałeś, co zrobił Hidanowi.
   - I widziałem też, co ty zrobiłeś jemu.
   - Wyrzuć go z organizacji – zażądał.
   - Nie odreagowałeś już wystarczająco? – zakpił Pain.
   - Sam dobrze wiesz, że nie chodzi tu o mnie. Do Uchihy też ma jakiś interes.
   Pain milczał przez dłuższy moment, wpatrując się w niego z namysłem.
   - Jeszcze nie teraz.
   I Kakuzu wiedział już, że nie zmieni zdania lidera, dlatego wyszedł z pomieszczenia, nie żegnając się.

~*~

   Wyczuwał znajomy zapach. Można było go przyrównać do zapachu powietrza po deszczu, który padał na drogi o żwirowej nawierzchni podczas upalnego lata. Do zapachu zmokłych jesiennych liści muskanych ciepłymi promieniami wschodzącego słońca i spoczywających gdzieś pod drzewami w lesie.
   Nie dało się jednoznacznie go określić. Był w pewnym sensie orzeźwiający, a jednocześnie duszący. Był charakterystyczny, przynajmniej według Hidana, i wiedział, że nie pomyli go z żadnym innym.
   Kakuzu pachniał naturą, miejscami, w których byli.
   Nie mógł mówić.
   Chciał zapytać, czy to naprawdę partner przy nim był, czy dobrze rozpoznawał odgłos jego kroków. I jeśli tak, to dlaczego w takim razie tam był.
   Nie wiedział, ile czasu minęło, ale gdy zaczerpnął z trudem większej ilości powietrza, by coś powiedzieć, tylko się zakrztusił i targnął nim kaszel.
   Wtedy poczuł dotyk na swojej szyi. Ciężka, szorstka dłoń, choćby w uspokajającym geście, delikatnie zaczęła masować jego przełyk.
   Nie wiedział, jakimi siłami zdołał to zrobić, ale momentalnie chwycił przedramię osoby, która przy nim stała. Ona zaś zastygła w bezruchu. Poczuł pod palcami znajome szwy i już miał pewność, kto to był.
   Kakuzu jednak szybko uwolnił rękę z jego uścisku i odszedł pośpiesznie.
   Znów został sam.

~*~

   Minęły dwa dni, odkąd jego partner został „okaleczony”. Nie potrafił znaleźć sobie żadnego zajęcia. Dlatego wysiadywał godzinami w pomieszczeniu, w którym leżał Hidan i czuwał.
   Orochimaru wciąż był w tym samym budynku. Pain nie zamierzał nic robić w tej sprawie – nie obchodziło lidera, co zaszło. A on sam nie pamiętał, kiedy ostatnim razem coś go tak bardzo irytowało. Teoretycznie denerwujące dla niego to być nie powinno, bo przecież Hidan mógł sam się bronić, ale tego człowieka, Orochimaru, nie mógł znieść. Od samego początku tak było. W dodatku to, czy jashinista mógł się bronić, nie było pewne. Przecież był pod działaniem trucizny. A i ta sprawa również zaprzątała mu głowę.
   Coś było nie tak z Hidanem i wciąż ani on, ani Sasori nie mogli odkryć co. Jego partner też zresztą nie wiedział. Właściwie sprawa nieśmiertelności jashinisty była chyba nawet dla samego zainteresowanego niezrozumiała. Z jednej strony bawiło to skarbnika, a z drugiej – zżerała go ciekawość. W końcu chciał dowiedzieć się, co sprawiało, że żadne obrażenia Hidana nie mogły doprowadzić do jego śmierci.
   Przynajmniej to było pewne – że jego partner nie umrze. Choć trucizna działała na niego inaczej, to go nie zabiła. Śmiertelne rany wymagały jedynie regeneracji. Być może zajmowało to więcej czasu niż zazwyczaj, choć Kakuzu nie mógł jasno stwierdzić, skoro w takim stanie nigdy go jeszcze nie widział. Nawet odcięcie głowy, podzielenie ciała na części nie było tak makabryczne.
   Stał pod ścianą, mając dosyć siedzenia na niewygodnym krześle. Gdy rozmyślał tak w milczeniu, wpatrzył się niewidzącym wzrokiem w ciało Hidana. Teraz jednak jego wzrok się wyostrzył. Widział dokładnie swoje czarne szwy na bladym ciele, przez co jego partner wyglądał, jakby umarł i miał być zaraz pogrzebany – gdyby nie unosząca się z trudem klatka piersiowa.
   Dostrzegł, że jashinista zamierzał coś powiedzieć i – tak jak Kakuzu przewidział – nie udało mu się. Mimowolnie zjawił się przy nim, aby przypilnować, żeby szwy się nie poluźniły, po prostu pomagając chrząkającemu Hidanowi się uspokoić. Wtedy zanim zauważył, ten już trzymał jego przedramię. Dotykał jego szwów. Zabrał prędko rękę.
   Wyszedł.

~*~

   Od jakiegoś czasu zastanawiał się nad wszystkim, czego nie potrafił w umyśle uporządkować – nad jego relacją z Hidanem i tym, co się z nią wiązało.
   W czasie ostatnich paru dni nicnierobienia zmagał się z faktem, że od jakiegoś momentu w przeszłości zaczął ufać srebrnowłosemu. Nie znał tego przyczyny. Pamięć złośliwie podsuwała mu wspomnienia, które zmuszały go do przyznania przed samym sobą, że współpracował z jashinistą. Nawet jeśli nie teraz, to chociaż pół roku temu. Przynajmniej w porównaniu z jego poprzednimi marnymi partnerami.
   Kakuzu uzmysłowił sobie wtedy, że przywiązał się do Hidana, że mimochodem w jego podświadomości rysował się plan „przetrwania śmierci”, w którym wszystko miało zależeć właśnie od partnera – łącznie z tym, czy ten w ogóle by chciał to zrobić. Bo przecież on sam, gdy umrze, nie będzie miał nic do powiedzenia.
   Wiedział, że stwierdził właśnie oczywistą oczywistość.
   Brakuje tu Hidana. To on jest od wygadywania takich rzeczy.
   A po tym wydarzeniu – po uświadomieniu sobie tego, że uzależniał plan swego przeżycia od Hidana, choć ciężko było mu uwierzyć w życie po śmierci i w ogóle w to, że tego chciał – odsunął się od niego, tak jak jakimś cudem się zbliżył. Pain powiedział, że „uciekał” od srebrnowłosego. I jakże trafnie to argumentował tym, że jego to zabić już nie potrafił; że nie mógł się go pozbyć.
   Nie, nie mógł.
   A potem Pain zmusił go, by z Hidanem wciąż byli w swoim otoczeniu. Nie wracali do bazy nawet na parę dni. Lider wciąż dokładał im kolejną misję, aż zdążyli odwiedzić tyle miejsc, w ilu Kakuzu nie przebywał w ciągu dowolnych pięciu lat z jego życia.
   Bezustannie wędrowali.
   A gdy w końcu zatrzymali się w kryjówce Akatsuki, zdarzyło się to.
   I teraz, gdy miał czas na rozmyślanie, Kakuzu pogodził się z tym, że kiedyś ufał Hidanowi. Pogodził się z tym, że ufał mu nadal, mimo wypierania się tego przez tyle czasu wszystkimi dostępnymi środkami. Pogodził się z tym, że mogli i potrafili ze sobą współpracować – współpracować po „swojemu”, ale zawsze jakoś.
   Pogodził się też z tym, że nie potrafił się go pozbyć. Wcale już tego nawet nie chciał.
   Nastał moment, w którym postanowił przestać przed samym sobą udawać ślepego i przyznać się, że Hidan był dla niego w jakiś nieznany mu sposób ważny.

~*~

   Był skonfundowany.
   Czy to oznaczało, że partner był teraz jego słabością?
   Z jednej strony było to oczywiste, skoro w końcu stwierdził, że mu na nim zależy. Ale z drugiej – czy Hidan mógł umrzeć? Nie miał pojęcia. I dlatego nie wiedział, czy mógł się o niego kiedykolwiek martwić.
   Bardzo, bardzo długi czas nie żywił żadnych głębszych emocji innych od zadowolenia z zarobku, wściekłości czy niechęci do kogoś.
   Klika dni zajęło mu zidentyfikowanie tak mało odczuwanego przez niego uczucia, jakim była troska. Nie chciał się niczego już wypierać ani ignorować rzeczywistości, bo to nie mogłoby przynieść mu nic dobrego. Ale następne myśli i wnioski po uświadomieniu sobie wagi roli Hidana w jego życiu – one szły w złym kierunku. Właśnie dlatego wcześniej przed tym uciekał.
   Skrzywił się okropnie pod maską. Ze wzrokiem utkwionym w widoku za oknem przypatrywał się nadciągającym burzowym chmurom.
   Minął tydzień od incydentu z Orochimaru. Nie wszyscy członkowie Akatsuki stawili się w tym czasie do bazy i zastanawiał się, czy Pain zamierzał czekać z misją do tego, aż jego partner się zregeneruje, czy jednak zrealizuje plan bez niego. Co do lidera – nie widział się z nim od poprzedniej rozmowy. Patrząc wstecz, prawdopodobnie wyszło mu to na dobre. Nabrał dystansu do tej sprawy z Hidanem i mało obchodziła go już bierność Paina. Zdania przywódcy nie zmieni, czasu nie cofnie, a jashinista przecież wkrótce dojdzie do siebie.
   Spojrzał na Hidana.
   Zmarszczył brwi, gdy ujrzał, jak ten dłonią niepewnie dotykał szwów na powiekach i szyi. Podszedł ku niemu.
   - Leż – rozkazał cicho spokojnym tonem, łapiąc i odkładając jego rękę na materac. Ten zamarł, choć po chwili posłuchał, ale mógł zobaczyć zmarszczki tworzące się między ściągniętymi srebrnymi brwiami.
   Uważnie go obserwując, dotknął palcami zszytych powiek jashinisty, by wybadać, czy jego gałki oczne były już całkowicie zregenerowane, ale nie znał się na tym. Nigdy przecież nie spotkał się z czymś takim, że komuś „odrosły” oczy… To nawet brzmi absurdalnie. Westchnął.
   - Poczekaj tu chwilę – rzekł, po czym usłyszał ciche prychnięcie. Wiedział, co Hidan miał do powiedzenia: „Jakbym był w stanie zrobić coś innego.” Choć jashinista tego nie mógł zobaczyć, wywrócił oczami i w końcu wyszedł z pomieszczenia.
   Minęło trochę czasu, zanim znalazł Sasoriego i wyjaśnił, co zaszło.
   - Nie wiem, czy mogę wyjąć wszystkie szwy. Zastanawiałem się, jak można rozpoznać, że jego oczy już są całkowicie zregenerowane – stwierdził.
Sasori zaśmiał się gardłowo.
   - I, jeśliby nie były zregenerowane, czy nie wypłynęłyby z oczodołów… - Kakuzu usłyszał wyrażający ciekawość głos swojego rozmówcy.
   Uniósł tylko brwi, przepuszczając przez drzwi lalkarza, który od razu zabrał się za badanie uszkodzonych części ciała.
   - Te szwy możesz zdjąć. – Wskazał na poziomą ranę na brzuchu. – Jest tylko zaczerwienienie w miejscu cięcia, więc tkanka skórna już prawie jest uzdrowiona, co nie tyczy się oczywiście wnętrzności, ale z tym nic nie zrobimy – zakończył swoją wypowiedź Sasori.
   - I tak, pamiętam, chyba goiły się najszybciej – skomentował zamaskowany.
   - Albo po prostu masz takie wrażenie, bo przecież procesu gojenia organów wewnętrznych nie mogłeś zobaczyć – powiedział kpiącym tonem.
   - Hidan odczuwa ból. – Spojrzał na lalkarza z góry; przez moment mierzyli się wzrokiem. – Gdyby się nie uleczyły, nie poruszałby się tak sprawnie. A uwierz mi, potrafię to ocenić.
   Sasori nieporuszony powrócił wzrokiem do srebrnowłosego, po czym kontynuował:
   - Ze stóp też możesz wyjąć, bo wątpię, by im dalej te szwy miały pomagać. Ich stan i tak jest tragiczny. – Zamilkł na chwilę, przyglądając się im ze zmarszczonymi brwiami. – Zszyć rany kłute i cięte jest łatwo, ale ze zmiażdżonymi kośćmi niewiele zdziałam.
   Kakuzu kiwnął głową, przyznając mu rację. Przez cały czas, jak przy partnerze czuwał, nie chciał na te stopy patrzeć. Stwierdzenie, że były zmiażdżone, nie oddawało tego, w jakim stanie wciąż były. Powyginane, zsiniałe oraz zmiażdżone, chociaż poszarpaną skórę zszył. Jednak słowa nie mogły w tym przypadku właściwie opisać ich widoku.
   - Te dziury w łokciach powinny były się już zasklepić – mówił dalej lalkarz. – Ze stawami może być gorzej, ale wtedy Hidan po prostu będzie musiał ograniczyć poruszanie nimi… A co do gardła – też usuń szwy, ale nie sądzę, żeby mógł jeszcze mówić. Narządy i tkanki w tym miejscu są bardzo wrażliwe, szczególnie krtań ze wszystkimi strunami głosowymi*. A oczy… Dajmy im więcej czasu na regenerację. – Kakuzu skinął głową, a Sasori wyszedł z pomieszczenia.

~*~

   Był sfrustrowany.
   Nie mógł mówić. Nie mógł widzieć. Tak długi czas był bezużyteczny, a wciąż nie mógł służyć Jashinowi. Zadrżał na myśl, jak bardzo rozgniewany musiał już być jego Bóg.
   Kakuzu wyciągnął szwy szybko i sprawnie, co nie znaczyło, że był to proces bezbolesny.
   Chciał wykonać jakieś czynności, które pozwoliłyby mu ocenić swoją sprawność. Nie było dobrze. Ledwo potrafił ustać na nogach, o czym przekonał się od razu, gdy tylko spróbował odepchnąć się od materaca i wstać. Nie tylko dolne kończyny odmówiły mu posłuszeństwa, ale też ręce, którymi chciał złapać równowagę, zawiodły. Co z tego, że były umięśnione, skoro miał wrażenie, jakby jego stawy i kości miały za moment się rozkruszyć?
   Zanim runął na ziemię, szorstkie dłonie złapały pewnie jego ramiona i pomogły mu usiąść.
   - Na to jeszcze za wcześnie – usłyszał. Dotyk dłoni zniknął.
   Być może za wcześnie. Ale nie dla niego.
   Nie znał nikogo innego, dla kogo ból był rozkoszą, odczuwaną wspólnie z ofiarą. Jego przyzwyczajenie do bólu tak ogromnego miało swoje zalety. Potrafił go zignorować.

~*~

   Do mojego gabinetu.
   Kakuzu ruszył ze swojego miejsca przy oknie, kierując się w stronę wyjścia. Kątem oka zauważył ruch. Hidan zdążył już podnieść się do siadu.
   - Ciebie też wezwał? – spytał.
   Ściągnął brwi, obserwując, jak jego partner schodzi z łóżka i stawia powoli krok, choć parę godzin wcześniej nie potrafił nawet utrzymać równowagi. Stali naprzeciw siebie, gdy ten kiwnął twierdząco głową w odpowiedzi.
   Domyślił się, że Pain mógł podsłuchać myśli Hidana i to dlatego go wezwał. Nie chciał rozważać nad tym z jakiego powodu, ale zirytował go ten fakt.
   Jego humor jeszcze bardziej się pogorszył, kiedy tylko ogarnął wzrokiem ciało jashinisty. Zszyte powieki, czerwony, poziomy pas od cięcia na brzuchu, bezwładnie zwisające ramiona, wciąż będące w okropnym stanie stopy i ten wyraz twarzy – poważny, chłodny, tak do Hidana niepodobny. Oczyma wyobraźni zobaczył spojrzenie partnera: matowe, nieobecne, ale zdeterminowane, by zabić. Nie był to ten typowy dla srebrnowłosego wzrok szaleńca i to zdezorientowało skarbnika. Teraz jednak jego partner był zdeterminowany, by ustać na nogach.
   - Poprowadzę cię – powiedział Kakuzu tonem nieznoszącym sprzeciwu, rozpoczynając marsz.
Otworzył drzwi i przytrzymał, gdy tamten przechodził przez próg. Miał ochotę ponarzekać na to, ile musiał na niego czekać, ale przynajmniej nie miał obowiązku go nieść. Szedł tylko krok przed nim, aby kątem oka móc doglądać jego ruchów.
   Dostrzegał zaciśnięte szczęki Hidana, ale prócz tej zmiany, jego twarz była jak maska. Zsiniałymi, bosymi stopami wlókł po podłodze przy każdym kroku i nie stawał na nich pewnie, ale jakoś szedł dalej. Kiedy tak robił, prawdopodobnie albo nie mając innego wyjścia, albo tego nie czując, ścierał z nich skórę. To powodowało, że rany znowu się otwierały, lecz Kakuzu nie zobaczył najmniejszej oznaki bólu w wyrazie jego twarzy.
   Aż w końcu Hidan potknął się. I kolejny raz tego dnia, zamaskowany złapał go przed upadkiem na ziemię i podniósł, chwyciwszy jedno jego ramię. I trzymał je tak nawet wtedy, gdy jashinista poruszył barkiem w sugestii, żeby go puścił. Trzymał je też wciąż, gdy parę minut później dotarli na miejsce. Drugą dłonią otworzył drzwi i wprowadził do pomieszczenia partnera.
   Wrogim spojrzeniem otoczył zebrane w środku osoby, gdy już stanęli niedaleko wyjścia.
   Brakowało Zetsu i Orochimaru.
   - Wszyscy są już obecni, więc zacznijmy – ogłosił lider, na co Kakuzu zmarszczył brwi. – Zetsu wyruszył już, by zbadać aktualny stan wioski, w której jest o nas tak głośno.
   - Kamień – skwitował głośno Sasori, unosząc wzrok na blondyna.
   - Tak – potwierdził Pain, powstrzymując otwierającego już usta Deidarę od sprzeczki. – On zostanie tam do czasu, aż nie rozpoczniemy akcji, ale wróci do nas jego partner z informacjami. Wtedy ruszymy.
   Na moment ucichł i spojrzał na każdego po kolei. Kakuzu mierzył się z nim wzrokiem, ale ten przeniósł swój na srebrnowłosego i obejrzał go dokładnie, a moment później zerknął po raz ostatni na skarbnika.
   - Pierwsza grupa, czyli Deidara, Kisame… I Hidan. Oraz Tobi, nowy członek organizacji. Wy macie…
   - Kto? – przerwał lalkarz, prychając.
   - Tobi – odparł spokojnie tamten.
   - Przecież wszyscy maaamy już swoich partnerów – dodał zaraz Kisame.
   - Wy macie za zadanie – kontynuował lider – rozpocząć atak frontalny na wioskę. Ale nie skupiajcie się na cywilach. Nie mamy zamiaru wybijać całej wioski. – Tu utkwił znacząco wzrok w jashiniście, chociaż ten nie mógł tego dostrzec. Zamaskowany także zerknął na partnera. Ten stał niczym kamień w bezruchu. Kakuzu zastanowił się, czy Hidan czuł chłód pod stopami od kamiennej posadzki. Pain przerwał jego kontemplację: - Gdy pojawią się ci shinobi, którzy mają być martwi, Zetsu da wam znak. To tych trzeba się pozbyć.
   Następnie zrobił pauzę w swojej wypowiedzi.
   - Siedzibę ich przywódcy zaatakujemy osobno – rozpoczął ponownie. – Przydzielam do tego drugą grupę składającą się z Sasoriego i Kakuzu. Podczas gdy grupa pierwsza rozproszy śpiących mieszkańców oraz nasze cele, grupa druga pozbędzie się tego, który nimi dowodzi. Zetsu dopilnuje, żeby wszystkie cele zostały zlikwidowane. Będzie wam donosił, czy któryś z nich nie wymknął się z wiadomością o ataku do innych wiosek.
   - To dosyć prosty plan – podsumował Deidara. – Nic trudnego. Moglibyśmy to sami w dwójkę z danną zrobić – dodał, czym skupił na sobie uważny wzrok rudego.
   - To prawda, ale to zadanie jest istotne. Nie ma w nim miejsca na pomyłki i niedopatrzenia – zripostował. – Ciekaw jestem, jak sobie poradzicie z kimś, kto przygotowywał się do walki właśnie z wami.
   - To oni nas rozpoznawaaają? – odezwał się Kisame, uśmiechając się pod nosem.
   - Skoro byli w stanie tropić przez dłuższy czas dwie z drużyn Akatsuki, wiedzą o nas więcej, niż ktokolwiek powinien. A ich ciekawość nie ma nic wspólnego z dobrymi pobudkami, to chyba oczywiste, zgodzisz się ze mną? – spytał jedwabistym głosem. Najwyższy członek organizacji tylko uśmiechnął się szerzej. On zaś przypomniał zamaskowanemu o jego partnerze.
   - A Itachi? – odezwał się właściwie po raz pierwszy na tym zebraniu, a spojrzenia obecnych wylądowały na nim. Rozwinął więc swoją wypowiedź: – Jego nie włączasz do udziału w misji?
   - Dla Itachiego zaplanowałem inną misję – odparł enigmatycznie, powodując, że prawdopodobnie każdy w pomieszczeniu oprócz niego zaczął zastanawiać się nad tą kwestią. – Dalsze strategie omówimy na następnym zebraniu. To wszystko na dziś, możecie się rozejść – zakończył stanowczo.
   Szanował prawo Paina jako lidera, które mówiło, że nie miał obowiązku tłumaczyć się ze swoich działań, jednak jego słowa wzbudzały podejrzenia i wiedział, że lider był tego doskonale świadom. Niepokoił Kakuzu ten fakt.
   Otworzył drzwi i dał znak partnerowi, żeby wyszedł. Rzucił jeszcze wzrokiem na Itachiego, który odwzajemnił mu się tym jego trudnym do rozszyfrowania spojrzeniem, zanim podążył za Hidanem.
   Wspomniał o użytkowniku Sharingana i jego braku udziału w misji. Ale nie był jedynym, którego zadania skarbnik nie znał. Pain nie powiedział też, co zaplanował dla Orochimaru, który zanim dwie drużyny wyruszą, przybędzie z powrotem z informacjami.
   Obawy Kakuzu odnośnie tego, co planował lider, wzrosły.
   Dopiero gdy usłyszał cichy, jakby ostrzegawczy syk, zauważył, że za mocno ściskał ramię partnera. Poluźnił uchwyt i zapatrzył się na jego twarz niewidzącym wzrokiem.
   Przypomniał sobie, że przecież Hidan miał być na tej misji od niego oddzielony.
   Coraz mniej podobał się mu plan Paina.




*niezbyt znam się na budowie szyi, tkankach, żaden ze mnie biolog, także nie bierzcie tych stwierdzeń na poważnie :>.
 _______________________________
Witam po długiej przerwie. Nie mam dzisiaj zbyt wiele do powiedzenia, a właściwie to już prawie wszystko, więc jeśli macie jakieś pytania, śmiało je zadawajcie. Odpowiem w ciągu maksymalnie 24 godzin c:
Bardzo dziękuję za komentarze kontrolne (xD) oraz motywujące ♥ Bardzo dziękuję za Waszą wytrwałość i za każdy dzień z osobna, w którym zdecydowaliście się odwiedzić mojego bloga w poszukiwaniu nowego rozdziału ♥
Dużo serduszek daję, żebyście wybaczyli mi tak długą nieobecność:
~♥♥♥♥♥  ♥  ♥♥♥♥♥~
Pozdrawiam bardzo gorąco, bo ostatnio mamy straszne mrozy ♥

7 komentarzy:

  1. Strasznie krótko. Cały czas wyczekiwałam czegoś konkretnego, ale się nie doczekałam. Podobały mi się za to opisy okrucieństwa wobec Hidana i wewnętrzne przemyślenia Kakuzu. Nie spodziewałabym się po nim nawet tyle, ale mnie to odpowiada że wreszcie coś konkretnego pojawia się w ich relacji. Zwłaszcza to jak go doglądał. Lubię kiedy rozwijane są też wątki innych postaci np. Sasoriego. Podoba mi się że nie pozostawiłaś głównych bohaterów samych sobie bo czasami potrzebują aby ktoś inny z nimi pogadał, pośmiał się, doradzał im, pomógł, ewentualnie podroczył sie z nimi (to mnie najbardziej rozwala). Domyślam się już jaką misję otrzymał Itachi. Zastanawia mnie natomiast jak skończył Orochimaru po konfrontacji z Kakuzu, bo szczerze nie lubię gościa. Smutałam bardzo gdy zobaczyłam długość notki bo sądzę że możnaby było dorzucić chociaż początek tej ich misji a tak to pozostaje taki niedosyt. W każdym razie wyczekuję z niecierpliwością na następne rozdziały. Dużo weny i czasu na pisanie. Niech moc będzie z tobą. Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do długości rozdziału, to trzymam się granicy minimum 3 000 słów. Chyba że sceny trzeba bardziej rozbudować, to czasami wychodzi około 3 500. Może się wydawać, że mało, bo akcji jest też mało, a zeszły rozdział to był rozszerzony i miał 4 500 słów. Liczby to tylko liczby, ale powiększenie rozdziału o połowę robi różnicę ;)
      Oj tak, u mnie konkrety w rozwijaniu relacji lubię przedstawiać w małych gestach, bo to one wszystko rozpoczynają. Doceniam czytelników, którzy je dostrzegają :)
      Poboczne postaci będą miały jeszcze swoje role w fabule i nieraz się pojawią ;)
      Dziękuję za miłe słowa, pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Uch, co za ulga. Myślam że za bardzo pojechałam po tym rozdziale. Po prostu mam wrażenie, że ostatnie 2 były krótsze w porównaniu do reszty. Rozczuliło mnie, gdy Hidan złapał go za rękę. Rozmowy Kakuzu z Sasorim bardzo pasują do ich charakterów. Obaj są bardzo dojrzali, to dobrzy towarzysze broni, potrafią sobie wytykać wady w logiczny sposób(nie to co Hidan czy Deidara bo oni rzucają obelgami nawet jak nie mają do tego podstaw) i obaj posiadają partnerów, których właściwie muszą niańczyć, więc się świetnie rozumieją. Dlatego pewnie nie ma zbyt wielu opowiadań kisaita, bo tamci się świetnie dogadują i o czym tu pisać? Ale jak ktoś napisze to podziwiam. Być może nie zachwycił mnie tak bardzo ten rozdział bo brakowało mi tekstów Hidana, jego klnięcia i wyzwisk w stosunku do Kakuzu. Przez to że ich nie było zrobiło się troche ponuro i smutno. Dobrze jest jak są powaga i okrucieństwo, ale lepiej żeby był też humor. A zwłaszcza przy tej dwójce nie powinno go brakować. Ojej znowu się rozpisałam. Nie miej mi tego za złe. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Relacje Kakuzu i Sasoriego oraz Hidana i Deidary świetnie opisałaś, uśmiechnęłam się, czytając to :D
      Humorem musimy nacieszyć się w tym tomie trylogii i jeszcze zdąży ci się on znudzić :) W kolejnych częściach sytuacja inaczej się zapowiada, ale o tym innym razem.
      Nie mam Ci niczego za złe, wręcz przeciwnie - cieszę się, wiedząc, że tak często tu zaglądasz! :)

      Usuń
  3. Od wiosny wchodzę na tego bloga z utęsknieniem i średnio co dwa tygodnie mam nadzieję, ze odkryje kolejną notkę : < Wciąż czekam... i czekam... i modle się do wszystkich bogów skandynawskich byś nie porzucała tego opowiadania! Błagam~! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też zaglądam na bloga i wyczekuje na nowy rodział
    Mam nadzieję, że wszystko wróci do normy :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    bardzo podobały mi się te przemyślenia Kakazu i to jak doglądał ciągle Hideana, ciekawi mnie to jak skończył Orochimaru po konfrontacji z Kakazu...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy