Nieśmiertelni - Rozdział XIV
Pairing: Kakuzu x Hidan
- Nie wiem, nie wiem, nie w…! NIE
WIEM!
- Ależ wiesssz… Mógłbym
dowiedzieć się tego ssszybciej, innymi sposobami, ale pytając ciebie, mogę też
za każdy brak odpowiedzi zrealizować jakieśśś badanie… - rozbrzmiał głos pełen
satysfakcji.
Metaliczny zapach krwi zbyt
drażnił jego nozdrza, by mógł rozpoznać coś innego niż ową ciecz.
Obraz, który widział, i tak był
rozmyty i niewyraźny, a właściwie doszedł do wniosku, że chyba nie widział
rzeczywistości. W końcu zamrożone stopy powinny się rozpaść, rozkruszyć, gdy
tylko ta osoba je czymś zmiażdżyła.
Tylko tyle z tego, co zobaczył, zapamiętał, zanim przestał widzieć.
Za plecami czuł szorstki, twardy,
cholernie zimny materiał.
Przez brak orientacji w
otoczeniu, chciał zwymiotować. Mdliło go i okropne uczucie w brzuchu, gdy tylko
pomyślał o tej części ciała, sprawiało, że nie
mógł wytrzymać. Zastanawiał się, w jakiej właściwie był pozycji – czy
leżał, czy się o coś opierał. Nie wiedział. Tak samo jak nie znał odpowiedzi na
pytania, które mu zadawano. Przecież to z boskiej mocy, mocy Jashina, stał się
Jego prawdziwym sługą. Nie znał tajników swego Boga. Ale ta osoba nie chciała słyszeć o
żadnym Bogu.
- Po razzz kolejny zzzadam
pytanie – usłyszał.
Świszczący, być może z powodu
przebicia płuca, wdech i nieświadome napięcie mięśni były jedynymi reakcjami na
to stwierdzenie.
- Jak ssstałeś się
nieśśśmiertelnym?
- Jashin…
Wtedy również głos został mu
odebrany.
~*~
W swoim długim, trzeba rzec, bardzo długim życiu widział wiele
okropieństw, zboczeń, brudu czy tortur, a mimo tego wolałby wymazać z pamięci
widok takiego Hidana.
Przytłaczający odór krwi nawet w
tak chłodnym pomieszczeniu objął go od razu, jakby było go tam już za dużo i
przy otwarciu drzwi mógł się w końcu wydostać.
Być może właśnie ten zapach
spowodował, że chciał jak najprędzej się odsunąć, ale w miejscu zatrzymało go
to, co zobaczył.
Gdy wtedy go ujrzał, zaniemówił,
a krew w nim kolejno zamarzła i zawrzała.
Hidan z uniesionymi rękami oraz
wbitymi w łokcie prętami został powieszony na ścianie. Niewysoko. Ale wystarczająco,
żeby nie dotykał sinymi, zniekształconymi stopami podłogi. Była ona ubrudzona, jak i całe ciało jego
partnera od miejsca, w którym przecięty został brzuch pod żebrami poziomą
linią. Widział jego wnętrzności. Po
oczach zostały tylko czarne oczodoły. W gardło też był wbity jeden z prętów. Z
ust po brodzie i szyi oraz z miejsc, gdzie wcześniej były oczy, spływała powoli
krew. Kątem oka zarejestrował, że wokół było mnóstwo próbek, słoików z
substancjami i różne narzędzia.
Ten widok przysłoniła mu przez
parę chwil furia.
Później wyciągał już tylko pręty
z ciała jashinisty i niósł go do Sasoriego.
~*~
- Ostatnio bardzo troskliwy się
stałeś – jakże dowcipne słowa lidera sprawiły tylko, że spojrzał na niego spod
przymrużonych ostrzegawczo oczu.
- Nie graj idioty – odparł niskim
tonem, prawie że warcząc, a jego sukcesem było dostrzeżenie, jak Pain posyła mu
to samo spojrzenie, co Kakuzu moment wcześniej rudemu. – Sam widziałeś, co
zrobił Hidanowi.
- I widziałem też, co ty zrobiłeś
jemu.
- Wyrzuć go z organizacji –
zażądał.
- Nie odreagowałeś już
wystarczająco? – zakpił Pain.
- Sam dobrze wiesz, że nie chodzi
tu o mnie. Do Uchihy też ma jakiś interes.
Pain milczał przez dłuższy
moment, wpatrując się w niego z namysłem.
- Jeszcze nie teraz.
I Kakuzu wiedział już, że nie
zmieni zdania lidera, dlatego wyszedł z pomieszczenia, nie żegnając się.
~*~
Wyczuwał znajomy zapach. Można
było go przyrównać do zapachu powietrza po deszczu, który padał na drogi o
żwirowej nawierzchni podczas upalnego lata. Do zapachu zmokłych jesiennych
liści muskanych ciepłymi promieniami wschodzącego słońca i spoczywających
gdzieś pod drzewami w lesie.
Nie dało się jednoznacznie go
określić. Był w pewnym sensie orzeźwiający, a jednocześnie duszący. Był
charakterystyczny, przynajmniej według Hidana, i wiedział, że nie pomyli go z
żadnym innym.
Kakuzu pachniał naturą,
miejscami, w których byli.
Nie mógł mówić.
Chciał zapytać, czy to naprawdę
partner przy nim był, czy dobrze rozpoznawał odgłos jego kroków. I jeśli tak,
to dlaczego w takim razie tam był.
Nie wiedział, ile czasu minęło,
ale gdy zaczerpnął z trudem większej ilości powietrza, by coś powiedzieć, tylko
się zakrztusił i targnął nim kaszel.
Wtedy poczuł dotyk na swojej
szyi. Ciężka, szorstka dłoń, choćby w uspokajającym geście, delikatnie zaczęła
masować jego przełyk.
Nie wiedział, jakimi siłami
zdołał to zrobić, ale momentalnie chwycił przedramię osoby, która przy nim
stała. Ona zaś zastygła w bezruchu. Poczuł pod palcami znajome szwy i już miał
pewność, kto to był.
Kakuzu jednak szybko uwolnił rękę
z jego uścisku i odszedł pośpiesznie.
Znów został sam.
~*~
Minęły dwa dni, odkąd jego
partner został „okaleczony”. Nie potrafił znaleźć sobie żadnego zajęcia.
Dlatego wysiadywał godzinami w pomieszczeniu, w którym leżał Hidan i czuwał.
Orochimaru wciąż był w tym samym
budynku. Pain nie zamierzał nic robić w tej sprawie – nie obchodziło lidera, co
zaszło. A on sam nie pamiętał, kiedy ostatnim razem coś go tak bardzo
irytowało. Teoretycznie denerwujące dla niego to być nie powinno, bo przecież
Hidan mógł sam się bronić, ale tego człowieka, Orochimaru, nie mógł znieść. Od
samego początku tak było. W dodatku to, czy jashinista mógł się bronić, nie
było pewne. Przecież był pod działaniem trucizny. A i ta sprawa również
zaprzątała mu głowę.
Coś było nie tak z Hidanem i
wciąż ani on, ani Sasori nie mogli odkryć co. Jego partner też zresztą nie
wiedział. Właściwie sprawa nieśmiertelności jashinisty była chyba nawet dla
samego zainteresowanego niezrozumiała. Z jednej strony bawiło to skarbnika, a z
drugiej – zżerała go ciekawość. W końcu chciał dowiedzieć się, co sprawiało, że
żadne obrażenia Hidana nie mogły doprowadzić do jego śmierci.
Przynajmniej to było pewne – że
jego partner nie umrze. Choć trucizna działała na niego inaczej, to go nie
zabiła. Śmiertelne rany wymagały jedynie regeneracji. Być może zajmowało to
więcej czasu niż zazwyczaj, choć Kakuzu nie mógł jasno stwierdzić, skoro w takim stanie nigdy go jeszcze nie
widział. Nawet odcięcie głowy, podzielenie ciała na części nie było tak
makabryczne.
Stał pod ścianą, mając dosyć
siedzenia na niewygodnym krześle. Gdy rozmyślał tak w milczeniu, wpatrzył się
niewidzącym wzrokiem w ciało Hidana. Teraz jednak jego wzrok się wyostrzył.
Widział dokładnie swoje czarne szwy na bladym ciele, przez co jego partner
wyglądał, jakby umarł i miał być zaraz pogrzebany – gdyby nie unosząca się z
trudem klatka piersiowa.
Dostrzegł, że jashinista
zamierzał coś powiedzieć i – tak jak Kakuzu przewidział – nie udało mu się.
Mimowolnie zjawił się przy nim, aby przypilnować, żeby szwy się nie poluźniły,
po prostu pomagając chrząkającemu Hidanowi się uspokoić. Wtedy zanim zauważył,
ten już trzymał jego przedramię. Dotykał
jego szwów. Zabrał prędko rękę.
Wyszedł.
~*~
Od jakiegoś czasu zastanawiał się
nad wszystkim, czego nie potrafił w umyśle uporządkować – nad jego relacją z
Hidanem i tym, co się z nią wiązało.
W czasie ostatnich paru dni
nicnierobienia zmagał się z faktem, że od jakiegoś momentu w przeszłości zaczął ufać srebrnowłosemu. Nie znał tego przyczyny. Pamięć złośliwie podsuwała mu wspomnienia, które zmuszały go do przyznania
przed samym sobą, że współpracował z jashinistą. Nawet jeśli nie teraz, to chociaż pół roku temu. Przynajmniej w porównaniu z
jego poprzednimi marnymi partnerami.
Kakuzu uzmysłowił sobie wtedy, że
przywiązał się do Hidana, że mimochodem w jego podświadomości rysował się plan
„przetrwania śmierci”, w którym wszystko miało zależeć właśnie od partnera –
łącznie z tym, czy ten w ogóle by chciał to zrobić. Bo przecież on sam, gdy
umrze, nie będzie miał nic do powiedzenia.
Wiedział, że stwierdził właśnie
oczywistą oczywistość.
Brakuje tu Hidana. To on jest od wygadywania takich rzeczy.
A po tym wydarzeniu – po
uświadomieniu sobie tego, że uzależniał plan swego przeżycia od Hidana, choć
ciężko było mu uwierzyć w życie po śmierci i w ogóle w to, że tego chciał –
odsunął się od niego, tak jak jakimś cudem się zbliżył. Pain powiedział, że
„uciekał” od srebrnowłosego. I jakże trafnie to argumentował tym, że jego to zabić już nie potrafił; że nie
mógł się go pozbyć.
Nie, nie mógł.
A potem Pain zmusił go, by z
Hidanem wciąż byli w swoim otoczeniu. Nie wracali do bazy nawet na parę dni.
Lider wciąż dokładał im kolejną misję, aż zdążyli odwiedzić tyle miejsc, w ilu
Kakuzu nie przebywał w ciągu dowolnych pięciu lat z jego życia.
Bezustannie wędrowali.
A gdy w końcu zatrzymali się w
kryjówce Akatsuki, zdarzyło się to.
I teraz, gdy miał czas na
rozmyślanie, Kakuzu pogodził się z tym, że kiedyś ufał Hidanowi. Pogodził się z
tym, że ufał mu nadal, mimo
wypierania się tego przez tyle czasu wszystkimi dostępnymi środkami. Pogodził
się z tym, że mogli i potrafili ze sobą współpracować – współpracować po
„swojemu”, ale zawsze jakoś.
Pogodził się też z tym, że nie
potrafił się go pozbyć. Wcale już tego nawet nie chciał.
Nastał moment, w którym
postanowił przestać przed samym sobą udawać ślepego i przyznać się, że Hidan
był dla niego w jakiś nieznany mu sposób ważny.
~*~
Był
skonfundowany.
Czy to
oznaczało, że partner był teraz jego słabością?
Z jednej strony
było to oczywiste, skoro w końcu stwierdził, że mu na nim zależy. Ale z drugiej
– czy Hidan mógł umrzeć? Nie miał pojęcia. I dlatego nie wiedział, czy mógł się
o niego kiedykolwiek martwić.
Bardzo, bardzo
długi czas nie żywił żadnych głębszych emocji innych od zadowolenia z zarobku,
wściekłości czy niechęci do kogoś.
Klika dni zajęło
mu zidentyfikowanie tak mało odczuwanego przez niego uczucia, jakim była
troska. Nie chciał się niczego już wypierać ani ignorować rzeczywistości, bo to
nie mogłoby przynieść mu nic dobrego. Ale następne myśli i wnioski po
uświadomieniu sobie wagi roli Hidana w jego życiu – one szły w złym kierunku.
Właśnie dlatego wcześniej przed tym uciekał.
Skrzywił się
okropnie pod maską. Ze wzrokiem utkwionym w widoku za oknem przypatrywał się
nadciągającym burzowym chmurom.
Minął tydzień od
incydentu z Orochimaru. Nie wszyscy członkowie Akatsuki stawili się w tym
czasie do bazy i zastanawiał się, czy Pain zamierzał czekać z misją do tego, aż
jego partner się zregeneruje, czy jednak zrealizuje plan bez niego. Co do
lidera – nie widział się z nim od poprzedniej rozmowy. Patrząc wstecz,
prawdopodobnie wyszło mu to na dobre. Nabrał dystansu do tej sprawy z Hidanem i
mało obchodziła go już bierność Paina. Zdania przywódcy nie zmieni, czasu nie
cofnie, a jashinista przecież wkrótce dojdzie do siebie.
Spojrzał na
Hidana.
Zmarszczył brwi,
gdy ujrzał, jak ten dłonią niepewnie dotykał szwów na powiekach i szyi.
Podszedł ku niemu.
- Leż – rozkazał
cicho spokojnym tonem, łapiąc i odkładając jego rękę na materac. Ten zamarł,
choć po chwili posłuchał, ale mógł zobaczyć zmarszczki tworzące się między
ściągniętymi srebrnymi brwiami.
Uważnie go
obserwując, dotknął palcami zszytych powiek jashinisty, by wybadać, czy jego
gałki oczne były już całkowicie zregenerowane, ale nie znał się na tym. Nigdy
przecież nie spotkał się z czymś takim, że komuś „odrosły” oczy… To nawet brzmi
absurdalnie. Westchnął.
- Poczekaj tu
chwilę – rzekł, po czym usłyszał ciche prychnięcie. Wiedział, co Hidan miał do
powiedzenia: „Jakbym był w stanie zrobić coś innego.” Choć jashinista tego nie
mógł zobaczyć, wywrócił oczami i w końcu wyszedł z pomieszczenia.
Minęło trochę
czasu, zanim znalazł Sasoriego i wyjaśnił, co zaszło.
- Nie wiem, czy
mogę wyjąć wszystkie szwy. Zastanawiałem się, jak można rozpoznać, że jego oczy
już są całkowicie zregenerowane – stwierdził.
Sasori zaśmiał
się gardłowo.
- I, jeśliby nie
były zregenerowane, czy nie wypłynęłyby z oczodołów… - Kakuzu usłyszał
wyrażający ciekawość głos swojego rozmówcy.
Uniósł tylko
brwi, przepuszczając przez drzwi lalkarza, który od razu zabrał się za badanie
uszkodzonych części ciała.
- Te szwy możesz
zdjąć. – Wskazał na poziomą ranę na brzuchu. – Jest
tylko zaczerwienienie w miejscu cięcia, więc tkanka skórna już prawie jest
uzdrowiona, co nie tyczy się oczywiście wnętrzności, ale z tym nic nie zrobimy
– zakończył swoją wypowiedź Sasori.
- I tak,
pamiętam, chyba goiły się najszybciej – skomentował zamaskowany.
- Albo po prostu
masz takie wrażenie, bo przecież procesu gojenia organów wewnętrznych nie
mogłeś zobaczyć – powiedział kpiącym tonem.
- Hidan odczuwa
ból. – Spojrzał na lalkarza z góry; przez moment mierzyli się wzrokiem. – Gdyby
się nie uleczyły, nie poruszałby się tak sprawnie. A uwierz mi, potrafię to
ocenić.
Sasori
nieporuszony powrócił wzrokiem do srebrnowłosego, po czym kontynuował:
- Ze stóp też
możesz wyjąć, bo wątpię, by im dalej te szwy miały pomagać. Ich stan i tak jest
tragiczny. – Zamilkł na chwilę, przyglądając się im ze zmarszczonymi brwiami. –
Zszyć rany kłute i cięte jest łatwo, ale ze zmiażdżonymi kośćmi niewiele
zdziałam.
Kakuzu kiwnął
głową, przyznając mu rację. Przez cały czas, jak przy partnerze czuwał, nie
chciał na te stopy patrzeć. Stwierdzenie, że były zmiażdżone, nie oddawało
tego, w jakim stanie wciąż były. Powyginane, zsiniałe oraz zmiażdżone, chociaż
poszarpaną skórę zszył. Jednak słowa nie mogły w tym przypadku właściwie opisać
ich widoku.
- Te dziury w
łokciach powinny były się już zasklepić – mówił dalej lalkarz. – Ze stawami
może być gorzej, ale wtedy Hidan po prostu będzie musiał ograniczyć poruszanie
nimi… A co do gardła – też usuń szwy, ale nie sądzę, żeby mógł jeszcze mówić.
Narządy i tkanki w tym miejscu są bardzo wrażliwe, szczególnie krtań ze
wszystkimi strunami głosowymi*. A oczy… Dajmy im więcej czasu na regenerację. –
Kakuzu skinął głową, a Sasori wyszedł z pomieszczenia.
~*~
Był sfrustrowany.
Nie mógł mówić. Nie mógł widzieć.
Tak długi czas był bezużyteczny, a wciąż nie mógł służyć Jashinowi. Zadrżał na
myśl, jak bardzo rozgniewany musiał już być jego Bóg.
Kakuzu wyciągnął szwy szybko i
sprawnie, co nie znaczyło, że był to proces bezbolesny.
Chciał wykonać jakieś czynności,
które pozwoliłyby mu ocenić swoją sprawność. Nie było dobrze. Ledwo potrafił
ustać na nogach, o czym przekonał się od razu, gdy tylko spróbował odepchnąć
się od materaca i wstać. Nie tylko dolne kończyny odmówiły mu posłuszeństwa, ale
też ręce, którymi chciał złapać równowagę, zawiodły. Co z tego, że były
umięśnione, skoro miał wrażenie, jakby jego stawy i kości miały za moment się
rozkruszyć?
Zanim runął na ziemię, szorstkie
dłonie złapały pewnie jego ramiona i pomogły mu usiąść.
- Na to jeszcze za wcześnie –
usłyszał. Dotyk dłoni zniknął.
Być może za wcześnie. Ale nie dla
niego.
Nie znał nikogo innego, dla kogo
ból był rozkoszą, odczuwaną wspólnie z ofiarą. Jego przyzwyczajenie do bólu tak
ogromnego miało swoje zalety. Potrafił go zignorować.
~*~
Do mojego gabinetu.
Kakuzu ruszył ze swojego miejsca
przy oknie, kierując się w stronę wyjścia. Kątem oka zauważył ruch. Hidan zdążył
już podnieść się do siadu.
- Ciebie też wezwał? – spytał.
Ściągnął brwi, obserwując, jak
jego partner schodzi z łóżka i stawia powoli krok, choć parę godzin wcześniej
nie potrafił nawet utrzymać równowagi. Stali naprzeciw siebie, gdy ten kiwnął twierdząco
głową w odpowiedzi.
Domyślił się, że Pain mógł
podsłuchać myśli Hidana i to dlatego go wezwał. Nie chciał rozważać nad tym z
jakiego powodu, ale zirytował go ten fakt.
Jego humor jeszcze bardziej się pogorszył, kiedy tylko
ogarnął wzrokiem ciało jashinisty. Zszyte powieki, czerwony, poziomy pas od
cięcia na brzuchu, bezwładnie zwisające ramiona, wciąż będące w okropnym stanie
stopy i ten wyraz twarzy – poważny, chłodny, tak do Hidana niepodobny. Oczyma
wyobraźni zobaczył spojrzenie partnera: matowe, nieobecne, ale zdeterminowane, by
zabić. Nie był to ten typowy dla srebrnowłosego wzrok szaleńca i to
zdezorientowało skarbnika. Teraz jednak jego partner był zdeterminowany, by ustać
na nogach.
- Poprowadzę cię – powiedział Kakuzu tonem nieznoszącym
sprzeciwu, rozpoczynając marsz.
Otworzył drzwi i przytrzymał, gdy tamten przechodził przez
próg. Miał ochotę ponarzekać na to, ile musiał na niego czekać, ale przynajmniej
nie miał obowiązku go nieść. Szedł tylko krok przed nim, aby kątem oka móc
doglądać jego ruchów.
Dostrzegał zaciśnięte szczęki Hidana, ale prócz tej zmiany,
jego twarz była jak maska. Zsiniałymi, bosymi stopami wlókł po podłodze przy
każdym kroku i nie stawał na nich pewnie, ale jakoś szedł dalej. Kiedy tak
robił, prawdopodobnie albo nie mając innego wyjścia, albo tego nie czując,
ścierał z nich skórę. To powodowało, że rany znowu się otwierały, lecz Kakuzu
nie zobaczył najmniejszej oznaki bólu w wyrazie jego twarzy.
Aż w końcu Hidan potknął się. I kolejny raz tego dnia,
zamaskowany złapał go przed upadkiem na ziemię i podniósł, chwyciwszy jedno
jego ramię. I trzymał je tak nawet wtedy, gdy jashinista poruszył barkiem w
sugestii, żeby go puścił. Trzymał je też wciąż, gdy parę minut później dotarli
na miejsce. Drugą dłonią otworzył drzwi i wprowadził do pomieszczenia partnera.
Wrogim spojrzeniem otoczył zebrane w środku osoby, gdy już
stanęli niedaleko wyjścia.
Brakowało Zetsu i Orochimaru.
- Wszyscy są już obecni, więc zacznijmy – ogłosił lider, na
co Kakuzu zmarszczył brwi. – Zetsu wyruszył już, by zbadać aktualny stan wioski,
w której jest o nas tak głośno.
- Kamień – skwitował głośno Sasori, unosząc wzrok na
blondyna.
- Tak – potwierdził Pain, powstrzymując otwierającego już
usta Deidarę od sprzeczki. – On zostanie tam do czasu, aż nie rozpoczniemy
akcji, ale wróci do nas jego partner z informacjami. Wtedy ruszymy.
Na moment ucichł i spojrzał na każdego po kolei. Kakuzu
mierzył się z nim wzrokiem, ale ten przeniósł swój na srebrnowłosego i obejrzał
go dokładnie, a moment później zerknął po raz ostatni na skarbnika.
- Pierwsza grupa, czyli Deidara, Kisame… I Hidan. Oraz Tobi,
nowy członek organizacji. Wy macie…
- Kto? – przerwał lalkarz, prychając.
- Tobi – odparł spokojnie tamten.
- Przecież wszyscy maaamy już swoich partnerów – dodał zaraz
Kisame.
- Wy macie za zadanie – kontynuował lider – rozpocząć atak
frontalny na wioskę. Ale nie skupiajcie się na cywilach. Nie mamy zamiaru
wybijać całej wioski. – Tu utkwił znacząco wzrok w jashiniście, chociaż ten nie
mógł tego dostrzec. Zamaskowany także zerknął na partnera. Ten stał niczym
kamień w bezruchu. Kakuzu zastanowił się, czy Hidan czuł chłód pod stopami od
kamiennej posadzki. Pain przerwał jego kontemplację: - Gdy pojawią się ci
shinobi, którzy mają być martwi, Zetsu da wam znak. To tych trzeba się pozbyć.
Następnie zrobił pauzę w swojej wypowiedzi.
- Siedzibę ich przywódcy zaatakujemy osobno – rozpoczął ponownie.
– Przydzielam do tego drugą grupę składającą się z Sasoriego i Kakuzu. Podczas
gdy grupa pierwsza rozproszy śpiących mieszkańców oraz nasze cele, grupa druga
pozbędzie się tego, który nimi dowodzi. Zetsu dopilnuje, żeby wszystkie cele
zostały zlikwidowane. Będzie wam donosił, czy któryś z nich nie wymknął się z
wiadomością o ataku do innych wiosek.
- To dosyć prosty plan – podsumował Deidara. – Nic trudnego.
Moglibyśmy to sami w dwójkę z danną zrobić – dodał, czym skupił na sobie uważny
wzrok rudego.
- To prawda, ale to zadanie jest istotne. Nie ma w nim
miejsca na pomyłki i niedopatrzenia – zripostował. – Ciekaw jestem, jak sobie
poradzicie z kimś, kto przygotowywał się do walki właśnie z wami.
- To oni nas rozpoznawaaają? – odezwał się Kisame, uśmiechając się pod nosem.
- Skoro byli w stanie tropić przez dłuższy czas dwie z
drużyn Akatsuki, wiedzą o nas więcej, niż ktokolwiek powinien. A ich ciekawość
nie ma nic wspólnego z dobrymi pobudkami, to chyba oczywiste, zgodzisz się ze
mną? – spytał jedwabistym głosem. Najwyższy członek organizacji tylko
uśmiechnął się szerzej. On zaś przypomniał zamaskowanemu o jego partnerze.
- A Itachi? – odezwał się właściwie po raz pierwszy na tym
zebraniu, a spojrzenia obecnych wylądowały na nim. Rozwinął więc swoją
wypowiedź: – Jego nie włączasz do udziału w misji?
- Dla Itachiego zaplanowałem inną misję – odparł
enigmatycznie, powodując, że prawdopodobnie każdy w pomieszczeniu oprócz niego
zaczął zastanawiać się nad tą kwestią. – Dalsze strategie omówimy na następnym
zebraniu. To wszystko na dziś, możecie się rozejść – zakończył stanowczo.
Szanował prawo Paina jako lidera, które mówiło, że nie miał
obowiązku tłumaczyć się ze swoich działań, jednak jego słowa wzbudzały
podejrzenia i wiedział, że lider był tego doskonale świadom. Niepokoił Kakuzu
ten fakt.
Otworzył drzwi i dał znak partnerowi, żeby wyszedł. Rzucił
jeszcze wzrokiem na Itachiego, który odwzajemnił mu się tym jego trudnym do
rozszyfrowania spojrzeniem, zanim podążył za Hidanem.
Wspomniał o użytkowniku Sharingana i jego braku udziału w
misji. Ale nie był jedynym, którego zadania skarbnik nie znał. Pain nie
powiedział też, co zaplanował dla Orochimaru, który zanim dwie drużyny wyruszą,
przybędzie z powrotem z informacjami.
Obawy Kakuzu odnośnie tego, co planował lider, wzrosły.
Dopiero gdy usłyszał cichy, jakby ostrzegawczy syk,
zauważył, że za mocno ściskał ramię partnera. Poluźnił uchwyt i zapatrzył się na
jego twarz niewidzącym wzrokiem.
Przypomniał sobie, że przecież Hidan miał być na tej misji
od niego oddzielony.
Coraz mniej podobał się mu plan Paina.
*niezbyt znam się na budowie szyi, tkankach, żaden ze mnie
biolog, także nie bierzcie tych stwierdzeń na poważnie :>.
_______________________________
Witam po długiej przerwie. Nie mam dzisiaj zbyt wiele do powiedzenia, a właściwie to już prawie wszystko, więc jeśli macie jakieś pytania, śmiało je zadawajcie. Odpowiem w ciągu maksymalnie 24 godzin c:
Bardzo dziękuję za komentarze kontrolne (xD) oraz motywujące ♥ Bardzo dziękuję za Waszą wytrwałość i za każdy dzień z osobna, w którym zdecydowaliście się odwiedzić mojego bloga w poszukiwaniu nowego rozdziału ♥
Dużo serduszek daję, żebyście wybaczyli mi tak długą nieobecność:
~♥♥♥♥♥ ♥ ♥♥♥♥♥~
Pozdrawiam bardzo gorąco, bo ostatnio mamy straszne mrozy ♥
Strasznie krótko. Cały czas wyczekiwałam czegoś konkretnego, ale się nie doczekałam. Podobały mi się za to opisy okrucieństwa wobec Hidana i wewnętrzne przemyślenia Kakuzu. Nie spodziewałabym się po nim nawet tyle, ale mnie to odpowiada że wreszcie coś konkretnego pojawia się w ich relacji. Zwłaszcza to jak go doglądał. Lubię kiedy rozwijane są też wątki innych postaci np. Sasoriego. Podoba mi się że nie pozostawiłaś głównych bohaterów samych sobie bo czasami potrzebują aby ktoś inny z nimi pogadał, pośmiał się, doradzał im, pomógł, ewentualnie podroczył sie z nimi (to mnie najbardziej rozwala). Domyślam się już jaką misję otrzymał Itachi. Zastanawia mnie natomiast jak skończył Orochimaru po konfrontacji z Kakuzu, bo szczerze nie lubię gościa. Smutałam bardzo gdy zobaczyłam długość notki bo sądzę że możnaby było dorzucić chociaż początek tej ich misji a tak to pozostaje taki niedosyt. W każdym razie wyczekuję z niecierpliwością na następne rozdziały. Dużo weny i czasu na pisanie. Niech moc będzie z tobą. Powodzenia
OdpowiedzUsuńCo do długości rozdziału, to trzymam się granicy minimum 3 000 słów. Chyba że sceny trzeba bardziej rozbudować, to czasami wychodzi około 3 500. Może się wydawać, że mało, bo akcji jest też mało, a zeszły rozdział to był rozszerzony i miał 4 500 słów. Liczby to tylko liczby, ale powiększenie rozdziału o połowę robi różnicę ;)
UsuńOj tak, u mnie konkrety w rozwijaniu relacji lubię przedstawiać w małych gestach, bo to one wszystko rozpoczynają. Doceniam czytelników, którzy je dostrzegają :)
Poboczne postaci będą miały jeszcze swoje role w fabule i nieraz się pojawią ;)
Dziękuję za miłe słowa, pozdrawiam :)
Uch, co za ulga. Myślam że za bardzo pojechałam po tym rozdziale. Po prostu mam wrażenie, że ostatnie 2 były krótsze w porównaniu do reszty. Rozczuliło mnie, gdy Hidan złapał go za rękę. Rozmowy Kakuzu z Sasorim bardzo pasują do ich charakterów. Obaj są bardzo dojrzali, to dobrzy towarzysze broni, potrafią sobie wytykać wady w logiczny sposób(nie to co Hidan czy Deidara bo oni rzucają obelgami nawet jak nie mają do tego podstaw) i obaj posiadają partnerów, których właściwie muszą niańczyć, więc się świetnie rozumieją. Dlatego pewnie nie ma zbyt wielu opowiadań kisaita, bo tamci się świetnie dogadują i o czym tu pisać? Ale jak ktoś napisze to podziwiam. Być może nie zachwycił mnie tak bardzo ten rozdział bo brakowało mi tekstów Hidana, jego klnięcia i wyzwisk w stosunku do Kakuzu. Przez to że ich nie było zrobiło się troche ponuro i smutno. Dobrze jest jak są powaga i okrucieństwo, ale lepiej żeby był też humor. A zwłaszcza przy tej dwójce nie powinno go brakować. Ojej znowu się rozpisałam. Nie miej mi tego za złe. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńRelacje Kakuzu i Sasoriego oraz Hidana i Deidary świetnie opisałaś, uśmiechnęłam się, czytając to :D
UsuńHumorem musimy nacieszyć się w tym tomie trylogii i jeszcze zdąży ci się on znudzić :) W kolejnych częściach sytuacja inaczej się zapowiada, ale o tym innym razem.
Nie mam Ci niczego za złe, wręcz przeciwnie - cieszę się, wiedząc, że tak często tu zaglądasz! :)
Od wiosny wchodzę na tego bloga z utęsknieniem i średnio co dwa tygodnie mam nadzieję, ze odkryje kolejną notkę : < Wciąż czekam... i czekam... i modle się do wszystkich bogów skandynawskich byś nie porzucała tego opowiadania! Błagam~! ;)
OdpowiedzUsuńTeż zaglądam na bloga i wyczekuje na nowy rodział
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wszystko wróci do normy :(
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo podobały mi się te przemyślenia Kakazu i to jak doglądał ciągle Hideana, ciekawi mnie to jak skończył Orochimaru po konfrontacji z Kakazu...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Opiekujacy sie Hidanem Kuzu jest słodki.
OdpowiedzUsuń