Strony

1

2

3

14 października 2016

Nieśmiertelni - Rozdział XIII


Nieśmiertelni - Rozdział XIII

Pairing: Kakuzu x Hidan



   Kiedy około sześćdziesiąt lat temu uciekał z wioski Wodospadu, w której się urodził; kiedy uciekał od ludzi, którzy towarzyszyli mu przez wiele lat, którzy byli mu tak bliscy, a którzy i tak nazwali go nieudacznikiem i powiedzieli, że jego porażka w walce z Hashiramą to hańba - Kakuzu nie pragnął zemsty. Nie pragnął zemsty na wiosce Wodospadu. Wiedział, że ta zemsta po jakimś czasie stałaby się jego obsesją, a to zaś byłoby jego słabością. Nie mógł sobie na nią pozwolić. I mimo że przez pewien czas miał do mieszkańców wioski żal, w okresie czasu gdy nie wiedział, co miał począć dalej, to uczucie wkrótce potem minęło.
   Nie zamierzał wracać do wioski. Nie bez konkretnego powodu.
   Pół roku wcześniej był tam po raz pierwszy od około sześćdziesięciu lat. To, co odnalazł, nijak miało się do tego, czego się spodziewał. Już na pewno nie spodziewał się, że znajdzie informacje o swojej własnej technice. Był przekonany, że spalił każdy zwój z choćby wspomnieniem o niej. A już na pewno nie mógł przypuszczać, że dowie się, iż jego technika była nieukończona.
   Wprawiło go to w takie osłupienie, że prawie dał się nakryć. Żeby nic takiego się nie wydarzyło, po prostu wziął wszystkie zwoje (wszystkie - dla zmylenia tych, którzy mogliby zacząć podejrzewać właśnie jego o włamanie i kradzież), jakie znalazł w kryjówce i zanim opuścił wioskę, przeczytał je. Nie zajęło mu to długo. Finalnie tylko jeden z nich traktował o technice, którą lata temu wykradł. Różnica była taka, że dla kogoś, kto nie przeczytał zwoju, z którym on zapoznał się kiedyś, ten drugi był niezrozumiały.
   Mógł stać się prawdziwie nieśmiertelny.
   A raczej po prostu niezdolny, by umrzeć - sprostował w myślach.
   Nie chciał tego - to był jego pierwszy komentarz na ten temat. I nie zamierzał swojego zdania zmieniać. Strofował się za zastanawianie nad tym, a co początkowo często mimowolnie robił.
   Bo właściwie to, co powiedział Makudzie o swoim ciele... To dobrze wpasowywało się w plan, który by podjął, aby ukończyć technikę. Z drugiej strony nie miał powodu, żeby choćby ten plan wymyślić. No i jeszcze był Hidan, od którego miałoby w nim prawie że wszystko zależeć. Idiotyczne - Hidan i plan.
   I tak przez prawie pół roku tkwił po kolei: w rozmyślaniu nad tym, to zaś ganieniu się za to, a następnie w próbach rozszyfrowania, co skłoniło go do wciągnięcia w ten plan jashinisty. I tak w kółko.
   Sam nie rozumiał ich relacji. O ile jakakolwiek była. I właściwie nie chciał jej zrozumieć, bo samo próbowanie tego dezorientowało zamaskowanego. Tym bardziej więc był zdezorientowany, kiedy chciał się dowiedzieć, co skłoniło go do... Do ufania Hidanowi. Podejrzewał, że to było to uczucie. Jednak czuł je, zanim odwiedził wioskę; później starał się go pozbyć. Ponieważ zaufanie, jak zawsze uważał, to było uczucie zgubne. I skoro w jakimś stopniu żywił je do swojego partnera, do Hidana, to nie mogło trwać długo. Był w sprzeczności ze sobą; bo przecież jakim cudem mógł mu ufać? Nie miał pojęcia.
   Krótki czas przed tym, jak wyruszyli z bazy, lider wezwał go do siebie. Och, jak on nie cierpiał, gdy ten mu coś wypominał...
   - O co chodzi? - spytał wtedy, zaraz po wejściu do gabinetu.                     
   Pain, jakby chciał zrobić mu na złość, milczał. Kakuzu marszczył brwi tak mocno, że w końcu westchnął ze zniecierpliwienia.
   - Jesteście w tej bazie od paru miesięcy - zaczął jego rozmówca konwersacyjnym tonem. - Nie powiem, że nie jesteś tu przydatny... Lecz Hidan się nudzi. A nie po to jesteście we dwójkę, żebyś tylko ty pracował, a on nie.
   - Przecież wychodzi czasami, żeby "złożyć ofiary" - wypluł te słowa ze skrzywieniem, wtrącając się w wywód lidera. Ten spoglądał przeszywająco na podwładnego, który jednak nie ugiął się pod jego  wzrokiem.
   - Tyle czasu tu już spędziliście... - podjął znowu, a zamaskowany wywrócił oczami.
   - A ja zajmowałem się tym, co należało zrobić - stwierdził znacząco. - Wszystkimi dokumentami, pieniędzmi, ich liczeniem...
   - I zrobiłeś aż za dużo, bo przez następny rok nie będzie trzeba się tym martwić - dodał za to Pain. Skarbnik Akatsuki skrzywił się.  - Po prostu izolujesz się od Hidana. Uciekasz od niego, bo on jest jedynym partnerem, którego pozbyć się nie możesz - powiedział rozbawiony przez ironię zawartą w tych słowach, ale i z niezadowoleniem na to, co one właściwie oznaczały.
   Nastała cisza.
   Kakuzu przemyślał jego uwagę i przyznał mu w duchu rację. W końcu westchnął.
   - Wkrótce wyruszymy. Masz dla nas jakieś zadanie?
   Od tego czasu byli w podróży, a Pain przekazywał im rozkazy tak, by nie musieli wracać do bazy. Zamaskowany doszedł do wniosku, że ten robił to specjalnie, choćby lider chciał się upewnić, iż będzie z jashinistą rozmawiać.
   Tak było i tym razem, kiedy Pain przekazał mu informację o zebraniu.
   Tego samego dnia wydarzyło się coś interesującego - Hidan doznał jakichś obrażeń, których jakiś czas temu jeszcze by nie odczuł. Owszem, nie otrzymał ich podczas walki, a przez roślinę. Co prawda, było to tylko poparzenie, ale efekt o tak małym jego stopniu nie wywoływała żadna roślina, którą mogli tego dnia spotkać. Za to była na ich drodze inna, o której słyszał, że jej pył silnie oddziaływał na kontakt z ciałem. U Hidana było to lekkie podrażnienie. To tak, jakby jashinista odczuwał mniejszy efekt poparzenia.
   Rozmyślanie o tym go irytowało (znowu jego myśli zajmował srebrnowłosy) w  takim samym stopniu, jak i satysfakcjonowało, bo w końcu myślał o czymś w miarę ciekawym.
   Przed wieczornym spotkaniem Hidan spytał go, dlaczego jego ciało było w "takim stanie". Cóż, czy wymagał dużo, każąc mu samemu się domyślić? Przecież to oczywiste, że dzięki jego technice. Ale jego partner chyba nie potrafił zdobyć się na samodzielne myślenie i połączenie paru faktów.
   Opuścili wioskę następnego dnia, a srebrnowłosy skomentował, że częściej powinni nocować w takich miejscach zamiast w lesie.
   - Nie przyzwyczajaj się - wtrącił wtedy.
   Byli jakąś godzinę przed dotarciem na miejsce, gdy dał się wciągnąć w idiotyczną wymianę zdań z jashinistą. Mimo że z nim rozmawiał, nie wiedział, jakim cudem mógł nie wyczuć zbliżających się z tyłu shinobich. Może po prostu zbyt się zamyślił?
   Usłyszał jedynie uderzenie ciała o gałąź, zanim się odwrócił. Chwilę po tym Hidan huknął o ziemię, a przed nim pojawiła się grupa ninja. Chociaż byli dobrzy w tropieniu czy zakradaniu się, to nie stanowili wielkiego zagrożenia dla Kakuzu w walce. Prawie że pokonał trzeciego z shinobich, kiedy czworo pozostałych w desperacji zdecydowało się uciec. Zdążył dogonić jednego; reszta uciekła. Ach, co z nim ostatnio było nie tak, że jego skupienie spadło do takiego niskiego poziomu?
   W czasie kiedy on pokonywał tamtą grupę, jashinista nie pokazał mu się na oczy - przypuszczał, że leżał tam na dole niezdolny do ruchu. Jakie było jego zdziwienie, gdy podszedł do niego, a on siedział na trawie i śmiał się, podpierając ręce na ziemi za sobą. Uniósł brwi na ten widok. Stwierdził, że powinni iść dalej, skoro z drugim mężczyzną było w porządku, ale ten odpowiedział mu tylko jakimś niezrozumiałym bełkotem. Dosłownie niezrozumiałym bełkotem. Kazał mu wstać, ale ten parsknął śmiechem, prawie że nie zwracając na niego uwagi. Wtedy to chwycił go za ramię i uniósł, jednak nie minęła chwila, a srebrnowłosy stracił równowagę i padł znów na trawę, chichocząc. Doszedł do wniosku, że trucizna, którą potraktowali go szpiedzy, podziałała w jakimś stopniu na Hidana, co było nieco zaskakujące.
   Szybko przeszukał ubrania poległych ninja, lecz nie znalazł żadnej trucizny czy preparatu na takową. Musieli mieć ją ci dwaj, co uciekli. Kakuzu westchnął z poirytowaniem, po czym zdecydował się wziąć partnera do bazy i tam ustalić, co powinien robić dalej. Nie wyczuwał już zresztą nigdzie obecności żywych szpiegów, choć wiedział, w jakim kierunku pobiegli. I mimo że najchętniej by ich doścignął, zostawiając Hidana, to rozkazy liczyły się bardziej. Dlatego więc przerzucił sobie ciało jashinisty przez plecy i ruszył do bazy.
***
   Uniesione brwi lidera były jedyną jego reakcją na widok skarbnika niosącego swojego partnera jak worek pieniędzy.
   - Sprawiał jakieś problemy? – zadał pytanie rudy, kiedy Kakuzu posadził idiotycznie uśmiechającego się jashinistę pod ścianą.
    - Owszem – potwierdził.
   - Kakuzu… - Pain chyba poczuł potrzebę dania mu reprymendy, ale ten szybko to ukrócił:
   - Jest już Sasori?
   - Tak. O co chodzi?
   - Hidan został czymś zatruty. – Po tym zdaniu lider skierował swe spojrzenie na wymienionego.
   - Przecież jest nieśmiertelny.
   Za to nieśmiertelne słowa zamaskowanego nie mogły nie wypłynąć z jego ust:
   - Nie ma czegoś takiego…
   - Wezwałem właśnie Sasoriego, żeby tu przyszedł i sprawdził stan twojego partnera, skoro tak bardzo przejmujesz się jego zdrowiem.
   - …jak nieśmiertelność – dokończył burkliwie, obrażony, że został zignorowany. Patrzył, jak lider wychodzi bezczelnie z pomieszczenia.
   Kroki cichły w miarę oddalania się Paina na korytarzu; został więc sam z tym durniem. Westchnął głęboko, choćby nagle wszystkie problemy świata zwaliły mu się na głowę. Popatrzył z góry na srebrnowłosego. Ten właśnie przyglądał się swoim dłoniom i irytująco przy tym chichotał, po czym jak gdyby stracił kontrolę nad ciałem, opadł w bok na ziemię całym tułowiem, wcześniej opartym o ścianę.
   - Idiota – ocenił lakonicznie.
   Nie, nie oceniał jako idiotycznego jego zachowania, ale raczej to, co doprowadziło Hidana do stanu, w którym tak się zachowywał. Gdyby tylko nie był tak bezmyślny i nieuważny…
   Jego rozważania przerwało przybycie Sasoriego. Zamaskowany przytoczył mu okoliczności sprzed paru godzin. W tym czasie zdążyli przenieść jashinistę do innego pomieszczenia, w którym przygotowane było łóżko. Położyli go na nim, a zaraz potem mógł tylko przyglądać się z boku na poczynania drugiego mężczyzny.
   - Nie ma wielu trucizn o takim działaniu – powiedział lalkarz w końcu. – Wszystkie one jednak mają wspólny czynnik, dzięki czemu mogę na ten moment ustabilizować jego stan, ale później będzie trzeba ustalić, jaka to jest trucizna.
   Jakiś czas później, gdy po podaniu czegoś, co zdaniem Sasoriego miało Hidana nieco uspokoić, weszli do pomieszczenia, to nie zastali jego partnera w takim stanie, jaki był przez lalkarza prawdopodobnie oczekiwany. Wywnioskował to z jego niezadowolonego bardziej niż zazwyczaj wyrazu twarzy.
   Jashinista szamotał się na pościeli i drapał swoje policzki do krwi. Nie żeby to skarbnika przejęło; w końcu partner dał mu powody, by sądzić, że żadne fizyczne obrażenia nie wywierały większego wpływu na jego życie. W końcu mało Kakuzu obchodziło, co się z Hidanem działo.
   - Jakimś cudem trucizna inaczej oddziałuje na ciało twojego partnera – rzucił spokojnie, zerkając na niego z ukosa. – I wygląda na to, że jest coraz gorzej. Musisz iść po tę truciznę, żebym mógł ją zbadać i przyrządzić odtrutkę – powiedział do niego z nutą wyzwania. – Chyba że nie przeszkadza ci jego stan i potrafisz wypełniać misje z nim będącym oszalałym? – dodał Sasori ironicznie, prowokując zamaskowanego do jakichś głębszych reakcji, bo jak dotąd nie wyglądał, by się czymkolwiek przejął.
   - I bez trucizny jest szaleńcem – skomentował tylko lekceważąco, odpowiadając hardym wzrokiem na wyzwanie lalkarza. Mierzyli się spojrzeniami, dopóki do pomieszczenia nie przybyła kolejna osoba.
   - Deidara chętnie ci pomoże – odezwał się znajomy głos, a oni obaj jak jeden mąż popatrzyli w kierunku, z którego dochodził.
   - Nie potrzebuję Deidary do pomocy w leczeniu – wypluł kwaśno Sasori, krzywiąc się, choćby był zniesmaczony samym wyobrażeniem sobie tego.
   - Miałem na myśli pomoc Kakuzu w poszukiwaniu trucizny – sprostował spokojnie Pain.
   Wywołany zagapił się na niego ze skrywanym niedowierzaniem.
   - Nie potrzebuję jej! – rzucił agresywnie, kiedy już wyprowadził swe myśli na prosty tor.
   - Ruszycie za moment – powiedział tylko lider, na co oczy zamaskowanego pociemniały złowróżbnie. – Deidara już tu zmierza.
   - Mówiłem…
   - Mam nadzieję, że zdążycie prędko wrócić. – Pain nie dał mu dojść do słowa, co tylko bardziej go zdenerwowało. Gdy ten ponownie tak bezczelnie opuszczał pomieszczenie, wyrzucił z siebie jakieś ciężkie do wyartykułowania i wyrażające jego poirytowanie dźwięki. Następnie swój wzrok skupił na przybyłym właśnie blondynie. Ruszył w jego kierunku i niemal potrącił w przejściu, rzucając:
   - Nie ociągaj się. – I szedł dalej korytarzem w kierunku wyjścia z kryjówki.
   - Un…
   Kakuzu zmarszczył brwi w pogardzie i oglądnął się przez ramię na partnera Sasoriego, choćby chciał spytać, czy to… to „un”…  jest właśnie odpowiedź, jakiej ten zamierzał mu udzielić. Westchnął rozdrażniony, skacząc po budynkach i nawet nie kwapiąc się, by zajrzeć za siebie i upewnić się, że blondyn podążał za nim.
***
   Minęło parę godzin, a oni wciąż nie wpadli nawet na trop tamtych shinobich. Irytacja Kakuzu sięgała zenitu tym bardziej, że gdy zatrzymywali się, by ustalić dalszy kierunek poszukiwań, to Deidara paplał o jakiejś cholernej sztuce, zamiast skupić się na zadaniu.
   Naprawdę wolałby być teraz samemu i nie musieć znosić towarzystwa kogoś, kto wcale nie był użyteczny – a właściwie jeszcze przeszkadzał.
   Nie dość, że Deidara wpadł na głupi pomysł, żeby podróżować na tym jego glinianym stworze, przez co aż nadto rzucał się w oczy – to jeszcze trzy godziny wcześniej spowodował wybuch, co mogło zawiadomić tych, których poszukiwali. A na jego tyradę dotyczącą tego, czy ten w ogóle potrafi tropić, powiedział to swoje denerwujące:
   - Ale… Sztuka to WYBUCH!
   Musiał przyznać, że dzięki Hidanowi jego zasoby cierpliwości były ciężkie do wyczerpania, ale tym razem to nie był jashinista, z którym musiał się użerać. Deidara był inny. Nie wiedział, czego się po nim miał spodziewać. I mimo że srebrnowłosy także był nieprzewidywalny, to wyglądał on na takiego, którego nieprzewidywalność można było przewidzieć, jakkolwiek irracjonalnie to brzmiało. I to było pewnikiem, jeśli chodzi o ich relację. Ale ten samozwańczy artysta…
   Nie miał pojęcia, jaki rodzaj głupoty kierował Painem – musiał to przyznać, choć szanował tego człowieka. Tak samo sprawa przedstawiała się w misji, o której ten na razie nie chciał wiele powiedzieć.
   Westchnął głęboko, przyspieszając. Za sobą usłyszał krzyki blondyna, by zwolnił.
   Właśnie – Deidara był powolny. I to naprawdę powolny - nie tak zwyczajnie, że po prostu tempo Kakuzu było dla niego za duże – przypuszczał, że nawet tempo Hidana by takie dla niego było… Już wiedział, dlaczego Sasori co chwila na niego narzekał.
   - Nie guzdraj się – zawołał tylko.
***
   Myślał, że zwariuje, kiedy zobaczył, że Deidara wysadził w końcu wytropionych napastników razem z kryjówką, z której ci wyszli.
   - Ty idioto! – wysyczał, łapiąc go za ubrania i potrząsając nim. Nogi blondyna zwisały prawie dwadzieścia centymetrów nad ziemią, gdy zamaskowany uniósł go, by móc spojrzeć prosto na jego nagle zlękniony wyraz twarzy. – Mieliśmy ich złapać, wyciągnąć informacje i wziąć truciznę! Teraz już pewnie nic nie znajdziemy!
   Wtedy Deidara zaczął się szarpać, próbując się oswobodzić z jego uścisku. Hamując swe mordercze chęci, Kakuzu rzucił nim jedynie o pień drzewa, a ten uderzył w nie z trzaskiem.
   Zamaskowany już nie zwracał na niego uwagi. Szybko przeszukał martwych ninja, znajdując parę całych ampułek z trucizną; odtrutki jednak nigdzie nie dostrzegł. Tak przynajmniej mu się wydawało. Wziął je wszystkie, by niczego nie przeoczyć, kątem oka zauważając, że blondyn się podnosił. Rozruszał swój kark, mamrocząc pod nosem, jakim Kakuzu był dupkiem. Nie żeby jego obchodziło, co myślał o nim ów powolny idiota. Podszedł do niego.
   - Teraz możesz użyć tej swojej gliny i stworzyć środek transportu – przemówił, a blondyn spojrzał na niego spod byka, po czym prychnął. Mimo jego niechęci do zamaskowanego, wyglądał na podekscytowanego możliwością ukazania światu jednego ze swoich dzieł, więc i zaraz się za to zabrał.
***
   Sasori milczał dłuższy moment, a z jego twarzy – co dziwne – można było wyczytać wiele emocji: zaskoczenie, niezrozumienie, ciekawość. Tak jakby ukazały się w nim cechy odkrywcy, uczonego ciekawego świata… Dlatego też skarbnik patrzył na niego ze skonfundowaniem, aż ten się odezwał:
   - To śmiertelna trucizna – zaczął. – Zabija od razu – rzekł znów, tak samo lakonicznie jak i wcześniej.
   Ta wiadomość zastanowiła Kakuzu.
   - Czyli to nie żaden specyfik, który wywołuje halucynacje i takie zachowania? – mówiąc to, rzucił okiem na machającego do nich i uśmiechającego się szaleńczo jashinistę.
   - Nie. To żaden z tych, które podejrzewałem na początku – odparł lalkarz.
   - A na to… – Wskazał wzrokiem trzymane w dłoni Sasoriego ampułki. – …istnieje jakieś antidotum?
   Ten spojrzał na niego, uważnie dopatrując się reakcji.
   - Nie.
***
   Nie żeby Kakuzu jakoś specjalnie przejmował stan jego partnera, ale był ciekaw tego, dlaczego śmiertelna trucizna działała w ten, a nie inny sposób na Hidana. Wiedział, że stała za tym tajemnica jego „nieśmiertelności”, ale jako że była to tajemnica, to go intrygowała. Dlatego też od paru godzin stał niedaleko lalkarza w jego na szybko urządzonej pracowni i doglądał jego działań.
   Sasori wytłumaczył mu, że nigdy jeszcze nie spotkał się z taką trucizną, lecz wiedział, że była ona zabójcza, z racji na znajomość mieszanki jej głównych elementów. Przez pierwsze dwie godziny badał samą truciznę, a w tym momencie już eksperymentował ze skutecznym zmieszaniem składników do odtrutki.
   Zamyślił się także nad przebiegiem minionego dnia, a w szczególności nad tym, jak uderzył Deidarę. Nie miał przed tym oporu i podejrzewał, że powodem tego było to, iż nie miał również oporów przed uderzeniem Hidana. Przy czym… Hidan był nieśmiertelny, a blondyn już nie. Być może trochę tego dnia przesadził…
   Chociaż nie, nie przesadził. Zachowanie artysty było idiotyczne i taki przebieg akcji był nieunikniony. Blondyn mógł mieć pretensje tylko do siebie, bo on na pewno nie miał do siebie żalu. Raczej współczuł Sasoriemu, że ten musiał użerać się z Deidarą cały czas jako jego partner.
   - Jest późno i na nic mi się tu przydajesz – przerwał jego rozmyślenia lalkarz. Kakuzu spojrzał zaraz na niego. – Idź już stąd.
   Szorstkie słowa niczym go nie uraziły; Sasori miał rację. A i etap, na którym był teraz, wymagał pewnie dużego skupienia.
   Zamaskowany wyszedł bez słowa.
***
   Hidanowi ciężko było podążać wzrokiem za otaczającymi go co jakiś czas ludźmi; trudno mu też było cokolwiek zrobić. Nie potrafił sam wstać, siedzieć bez podparcia, nie mówił, nawet myślenie go męczyło.
   Mógł tylko leżeć i czekać.
   I oglądać tęczowy, ruszający się sufit. Mijały godziny.
   Ale na co on czekał?
   Minął znów jakiś czas, a potrafił ruszyć ręką. Parę godzin później zdołał ustać na nogach i podążyć korytarzem. Gdzie? Nie wiedział. Nie chciał po prostu leżeć bezczynnie, nie mając pojęcia, co się z nim dzieje. Czy ktokolwiek mógł przyjść i choćby powiedzieć mu, kiedy to minie?
   Oddychał ciężko, bolały go stopy. Z zimna? Spojrzał na nie i wyczuł tworzące się między swoimi brwiami zmarszczkę. Przechylił głowę, przyjrzał się. Jego bose stopy, całe oszronione, wydawały się trupio blade i niebieskie, a żyły, które mógł zobaczyć, tak jakby spoglądał przez szkło, fioletowe. Zdziwił się na ten widok.
   Podparł się ręką o ścianę, zanim się na nią przewalił. Zakołysał się moment, jako że nie był całkiem pewien, czy miał aby tyle siły w tej ręce, by właściwie móc się nią podeprzeć.
   Usłyszał kroki. Uniósł wzrok i dostrzegł ciemną sylwetkę w końcu korytarza.
   - A kogóżżż my tu mamy? – Hidan poznawał ten głos i w reakcji na niego czuł, jak jego wnętrzności skręciły się w nieprzyjemny supeł; chciał zwymiotować. Nagle sylwetka była już krok przed nim. – Czy zechciałbyśśś pójśśść ze mną?
   Ledwie zarejestrował fakt, że postać znów do niego przemówiła, a poczuł coś śliskiego oplatającego go w pasie.
   Moment później stracił przytomność.
***
   - Kakuzu – usłyszał echo wołania za sobą, ledwo wyszedł z pracowni lalkarza, chcąc skierować się do wyznaczonego mu pokoju. Odwrócił się i zobaczył lidera. Skrzywił się, gdyż wciąż był na niego zdenerwowany, iż ten przydzielił mu misję z Deidarą jakby na złość. – Zetsu przybył do kryjówki. Już ze mną rozmawiał, ale chciałbym też widzieć się z jego partnerem. Powiadom go po drodze o tym. Nie odpowiada na moje wezwania.
   Ostatnia uwaga Paina zaciekawiła zamaskowanego. Chociaż nie przepadał za Orochimaru, zgodził się poszukać go i przekazać mu informację.
   Wędrował korytarzami, aż usłyszał dziwny szmer. Szedł w kierunku, z którego ów dźwięk dochodził, na niższe piętra i dotarł pod jakieś drzwi.
   Otworzył drzwi bez zapowiedzi i od razu fala dźwiękowa, która była tymi drzwiami wyciszana, uderzyła w niego. On zaś zastygł w bezruchu, a to, co zobaczył, sprawiło, że jego umysł zalała czysta furia.



_____________________________
Trochę to trwało, ale jest :v
Proszę o wybaczenie za zakończenie w takim momencie! xD
Dzięki za stałą obecność. Nie mogę się nadziwić po prostu tym wejściom codziennie, chociaż prawie półtora miesiąca nic nie publikowałam.
 Dzisiaj krótko; pozdrawiam cieplutko każdego ♥

5 komentarzy:

  1. Witam i pozdrawiam. Już od pół roku jestem fanką twoich opowiadań Kakuhida i praktycznie codziennie sprawdzam czy czegoś nie dodałaś. Dopiero dzisiaj odważyłam się dodać jakiś komentarz, a zazwyczaj tego nie robię. Twoje dzieła czytam z wielką przyjemnością i czekanie na każdy rozdział jest dla mnie naprawdę smutne. Zwłaszcza teraz kiedy nie wiadomo co on zobaczył za tymi drzwiami(choć mogę się już domyślać). Ta dwójka to jeden z moich ulubionych paringów(na tym samym miejscu co Kisaita) więc mam nadzieję, że mój komentarz prześle ci choć trochę siły i weny, żeby kontynuować. Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz! ♥ Motywacji mi on dodał, owszem, ale sił - przynajmniej fizycznych - to ciężko. Kurs mnie wykańcza, mam z niego zajęcia w niedziele, dzisiaj nie spałam, żeby wyrobić się z ukończeniem zadanej pracy, a reszta tygodnia to znęcanie się nauczycieli nad maturzystami oraz korki. Czasu więc zostaje mało, ale jak tylko go mam oraz motywację i myśl, to piszę. Takim oto sposobem mam na dzień dzisiejszy ledwo ponad połowę rozdziału. Albo "aż" xD
      KisaIta też lubię, ale niełatwo coś wartego uwagi znaleźć po polsku :/
      Jak już wspomniałam parę razy - kontynuować będę aż do ukończenia i nie ma zmiłuj, że porzucę, więc o to się nie martw :) Sęk tylko w tym, ile czasu to zajmie... Ale wciąż nad tym pracuję.
      A ja się zastanawiałam, skąd tyle wejść, że żadnego dnia zera nie ma :D To też mi dodaje sił, ale Twój komentarz jest dla mnie ważniejszy :) Miło mi, że zdecydowałaś się go napisać.
      Pozdrawiam również i zachęcam do dalszego dodawania skrzydeł ♥

      Usuń
  2. Co się dzieje, że nie ma nowych rozdziałów? Stała obecność niektórych o czymś świadczy - twoje opowiadania są świetne i krzywdą byłoby tak to zostawić :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam o "mojej sytuacji" w poście: http://daten-shi-yaoi.blogspot.com/2016/12/informacja.html
      Przez święta teraz już mam czas, ale jak to święta - też się ma obowiązki :p Parę dni odpoczywałam, a teraz rozdział będę kończyć, więc w okolicach Sylwestra już będzie na stronie :)
      Dziękuję za czujność i stałą obecność ♥

      Usuń
  3. Witam,
    zastanawiam się co to za trucizna, że tak działa na Hideana...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy